środa, 31 grudnia 2014

A z serca nie da się tak po prostu umknąć, zwłaszcza kiedy ma się to serce na wyłączność.

dziewięć miesięcy później

Ostatni konkurs sezonu układał się dla niego niemal idealnie. Zwycięstwo, dające mu jednocześnie Kryształową Kulę, było na wyciągnięcie ręki.
Na wyciągnięcie ręki nie było niestety Katriny. Jej telefon nie odpowiadał, a on był coraz bardziej zirytowany. Chyba miał prawo wymagać, by jego własna żona towarzyszyła mu w najważniejszym jak dotąd momencie sportowej kariery. Nawet nie chodziło o to, że on był przy niej, gdy odbierała te wszystkie swoje prestiżowe architektoniczne nagrody, po prostu obiecała mu, że w niedzielę się pojawi. Przełknął jakoś fakt, że miała ponoć zbyt ważne zajęcia, by przyjechać do Planicy razem z nim na cały weekend, ale w niedzielę miała być.
I choć miała czasami różne szalone pomysły, to nigdy nie złamała danego słowa. Nigdy go nie zawiodła. I dlatego w końcu się uspokoił, bo był przekonany, że pewnie pląta się gdzieś w okolicach skoczni, by go nie rozpraszać. Aż uśmiechnął się do siebie wyobrażając sobie jak to rozpraszanie mogłoby wyglądać. I szykując się do ostatniego w tym sezonie skoku, snuł plany na najbliższe miesiące, gdy już wprowadzą się do tego cudu architektonicznego, który miał stać się ich domem.
I niesiony tym rozpierającym go wewnętrznym szczęściem nie miał kłopotów z wygraniem konkursu, bijąc przy tym rekord Niemiec w długości lotu. A potem były już tylko chwile pełne niekończących się gratulacji i ogromnego wzruszenia.
I dopiero gdy został w końcu wypuszczony przez dziennikarzy, zorientował się, że ciągle nie spotkał Katriny. W sumie nic w tym dziwnego, bo nie była skłonna wyrywać się przed szereg i upubliczniać tego, co ich łączyło.
Z rosnącym podekscytowaniem szedł w kierunku niemieckiego domku, gdzie spodziewał się znaleźć ukochaną, zapewne w towarzystwie brata i jego narzeczonej.
W pierwszej chwili nie uświadomił sobie nawet, że coś jest nie tak. Z szerokim uśmiechem szedł w stronę Wanka i Claudii, którzy siedzieli na schodkach przed hangarem.
Ale po chwili dostrzegł, że Andi chował twarz w dłoniach, a Claudia chyba próbowała go pocieszyć, choć sama nie potrafiła pohamować łez.
Odstawił swoje trofea i przykucnął przed przyjacielem, nie mając pojęcia jak się zachować. Położył więc po prostu dłoń na jego kolanie, a gdy Andreas podniósł wzrok, zrozumiał jak bardzo poważna jest sytuacja.
Bo ten wiecznie roześmiany, pogodny, przepełniony optymizmem dobry duszek całej ich drużyny, a może nawet całego skocznego świata, wyglądał jakby jego własny świat właśnie się zawalił.
Jego oczy były przekrwione od płaczu, drżały mu wargi, a po chwili cały zaczął się trząść. Richard wpatrywał się w niego z narastającym przerażeniem, nie mogąc sobie wyobrazić co tak bardzo załamało jego przyjaciela.
W żaden sposób nie wiązał tego jednak z sobą, nawet gdy Wank wyjąkał z siebie:
- Ona nie żyje, Richie.
Patrzyli sobie w oczy przez bardzo długą chwilę, aż w końcu Claudia uświadomiła sobie, że Freitaga w ogóle nie dotarły słowa Andreasa.
- Tak bardzo mi przykro, Richie. - powiedziała najdelikatniej jak potrafiła. - Miała wypadek na autostradzie w Austrii.
- Co ty pieprzysz, Claudia? - warknął na nią.
- Jakiś pieprzony tir zmiażdżył jej auto. - Wank zaciskał dłonie w pięści, patrząc pustym wzrokiem przed siebie.
- No świetny żart. To skoro już porobiliście sobie jaja, to powiecie mi gdzie ona jest? - wstał, zupełnie nie przyjmując do wiadomości oczywistych już faktów.
- Ona nie żyje, kurwa. Moja mała siostrzyczka nie żyje. - słysząc jakim tonem Andi wypowiedział te słowa, Richard zrozumiał, że to nie jest jeden z genialnych pomysłów Katriny na to by go wkręcić.
A to znaczyło, że Katrina...
Nie był zdolny do jakiegokolwiek świadomego ruchu, bezwaładnie opadł na kolana. Widział jak przez mgłę, słyszał jakby był pod wodą... Docierał do niego zniekształcony głos Claudii, jednak nie rozróżniał słów, nie rozumiał ich znaczenia.
Bo znaczenia na tym świecie nie miało już nic. Żadne słowa nie mogły już nic zmienić. Skoro Jej już nie było, on nie miał już nic. Stracił to, co nadawało sens jego życiu. Od blisko dwóch lat opierał na Niej praktycznie wszystko. I nigdy się nie zawodził, bo tak jak on dla niej, tak ona dla niego była gotowa zrobić wszystko.
A może za bardzo Jej ulegał? Może gdyby zmusił Ją, by pojechała do Planicy razem z nim... Gdyby choć raz postawił na swoim, byłaby tu teraz z nim. Ale jak zawsze zmiękł pod wpływem Jej spojrzenia i tylko siebie mógł teraz obwiniać.
To on zawiódł, zawiódł Ją, siebie... przecież Jej obiecał. Obiecał, że już nikt Jej nie skrzywdzi, że będzie szczęśliwa. Naprawdę w to wierzył, chciał dać Jej wszystko, a teraz przez niego nie żyła.
Przecież gdyby nie była jego żoną, nie jechałaby dzisiaj do Planicy. Nie znalazłaby się na tej pieprzonej autostradzie pod tym pieprzonym tirem.
Ale trudno było mu się obwiniać, bo wiedział, że Ona nigdy by mu na to nie pozwoliła. Miał wrażenie, że słyszy jak Ona mówi, że tak po prostu miało być i że to nie wokół niego kręci się świat. Zawsze mu powtarzała, że za bardzo wszystko bierze do siebie, że zawsze szuka przyczyny, zawsze chce mieć wytłumaczenie.
Jednak ten racjonalny tok myślenia nie przeszkadzał mu w wierze, że Ona zawsze będzie przy nim.
Tak jak była z nim od chwili kiedy Ją poznał.
Najpierw w jego głowie. W każdej jego myśli. Ale myśli są ulotne.
Później w sercu. A z serca nie da się tak po prostu umknąć, zwłaszcza kiedy ma się to serce na wyłączność.
Niektóre komórki jego serca odeszły wraz z Nią. Ale to serce ciągle biło i było gotowe do dalszego życia.
W końcu Katrina musiała mieć trochę czasu, by zaprojektować im dom tam na górze.



***



Wiem, co powiecie. No przecież wiem, jestem zła, okrutna i w ogóle. Może i tak. Ale życie daje po dupie i nigdy nie jest dokładnie tak jak chcemy.
W każdym razie kończy się dla mnie jakaś epoka, nie będę tego ukrywać. Chyba jedyne opowiadanie, które przemyślałam zanim zaczęłam się nim z Wami dzielić. Nie wyszło idealnie, bo mi nigdy nie wychodzi, ale po półtora roku patrzę na nie z czymś na kształt dumy. Oczywiście związanej bardziej z tym, że je skończyłam niż z czymkolwiek innym, ale zawsze coś.
Wiadomo komu to opowiadanie było dedykowane. W jakiś sposób wierzę, że to właśnie Ona pomogła mi wytrwać z nimi do końca. Do końca, którego by nie zaakceptowała, gdyby miała okazję go przeczytać. Ale nawet Jej nie obiecywałam tu happy endu.
Dziękuję Wam wszystkim za komentarze i za czytanie. Dziękuję, że byłyście i że jesteście. Każde zdanie pod postem wiele dla mnie znaczyło.
Nie lubię wyróżniać, ale w przypadku tego opowiadania muszę. Szczególnie dziękuję Sylwii i Stelli.
Sylwii po prostu za to, że jest przy mnie zawsze. Za każde słowo, które do mnie skierowała. Bo wiem, Skrabie, że to, co mówisz jest dla Ciebie prawdziwe. A ja sobie dalej będę uparciuchem. Ale Twoim.
Stelli za to, że tak szczególnie ich sobie upodobała i nigdy nie dałaby mi spokoju, gdybym nie opublikowała tego do końca. I za nasze rozmowy o Rysiu, które czasami nie są zbyt mądre, ale naprawdę mają właściwości motywujące i naweniające.
A teraz cóż, zanim ten dopisek dorówna długości temu u góry, mówię Wam oraz tej historii papa. Życzę Wam, dziewczynki, w Nowym Roku czego tylko dusza zapragnie. Sobie życzę, żebyście miały dużo weny, żebyście mnie dalej lubiły i żebyście dalej były ze mną i nowym Rysiem, bo gdzie ja znajdę takie czytelniczki jak Wy? Przecież Wy jesteście najlepsze.
ty-nie-wiesz.blogspot.com

6 komentarzy:

  1. Wciąż pamiętam jak pierwszy raz przeczytałam ten rozdział. Kiedy to było? Z dobre parę miesięcy temu. Ale choć minęło tak wiele czasu to wciąż jest dla mnie takie świeże. Te emocje, ten ból, wszystko. Może dlatego, że potem jeszcze wiele razy do tego wracałam. Może dlatego, że nie da się tak szybko zapomnieć o czymś tak smutnym i cudownym jednocześnie. A może dlatego, ze Rysiu i Katrina wpieprzyli mi się do serduszka i raczej z niego nie wyjdą?
    Tak, to chyba to.
    Bo wiesz, mała, ja byłam w szoku już wtedy gdy mi powiedziałaś o tych swoich planach. Naiwnie myślałam, że Cię odwiodę od tego i jednak będzie tu piękny happy end. Ale jak przeczytałam wtedy ten rozdział... serce mi pękło i ryczałam jak głupia, ale z drugiej strony poczułam, ze nie chcę happy endu.
    Byłby fajny. Uśmiechnęłabym się i cieszyła ich szczęściem.
    Ale to byłoby jakieś niepełne. Sztuczne i zakłamane. Nie potrafię tego wyjaśnić, może jestem po prostu sadystką i aż tak bardzo lubię czytać o śmierci... nie, no bez przesady. Po prostu zrozumiałam, że nie zamieniłabym tego zakończenia na żadne inne, właśnie przez to w jaki sposób napisałaś ten rozdział.
    To jest takie cholernie genialne, geniuszu. Tak doskonale oddałaś emocje, ten Wanki w taki realistyczny sposób opowiadający co się stało i te odczucia Rysia... prawdziwość tych uczuć uderza we mnie za każdym razem jak to czytam znowu i znowu... I ta końcówka, to mój zdecydowany faworyt, wiesz? Pewnie, ze wiesz, już Ci to nie raz mówiłam. Chętnie przeczytałabym epilog. Chętnie przeczytałabym jeszcze milion rozdziałów, bo wiem, że byłyby tak samo cudowne jak poprzednie.
    Ale to ostatnie zdanie tutaj... to jest mistrzostwo świata. Co już wiesz, ale się muszę powtórzyć. Bo w tym jednym zdaniu tak doskonale zawarłaś wszystko co najważniejsze. Jedno zdanie, a tak doskonale zwieńcza całe to opowiadanie i kończy tą historię, że ja się nie mogę nadziwić Twojemu geniuszowi.
    No dobra, bo się popłaczę zaraz jak to ja.
    Jestem strasznie dumna. I cholernie szczęśliwa. Ej,to opowiadanie trwało dłużej niż my się znamy. Ale je skończyłaś. Stworzyłaś coś cudownego, wyjątkową historię do której na pewno będę często wracać.
    W końcu mam ją w serduszku.
    Kocham Cię, mój uparciuchu <33

    OdpowiedzUsuń
  2. No wiesz? Może ja tu powinnam wrócić po jakiś dwóch, trzech tygodniach. Może wtedy byłabym w stanie napisać coś co choć względnie odda ten koniec? No ale przypuszczam, że wiele by to nie dało, że przejrzałbym to raz jeszcze i znowu bym ryczała. Chyba ja jestem zdecydowanie zbyt wrażliwa.

    W każdym razie najbardziej szokujący, a zarazem pokazujący prawdziwość życia jako takiej totalnej huśtawki jest ten przeskok. Bo kiedy wczoraj mi napisałaś, że to już będzie epilog to się w sumie dziwiłam, bo kojarzyło mi się, że jeszcze coś będzie wcześniej. Ale teraz już rozumiem. Przecież na koniec poprzedniego odcinka on jej powiedział, że jest jego na zawsze, przecież to było chyba największe szczęście jakie dwójka ludzi może przeżyć sobie razem. A tu tuż potem jej śmierć, kiedy spodziewamy się, że będzie nieskończenie dobrze.
    I to była decyzja doskonała, bo gdyby te dwie sceny coś przedzieliło, gdybyś opisała te 9 miesięcy ich życia to efekt by chyba nie był aż taki, aż tak nie chwytał za serce.

    Pokazałaś doskonale, jak bardzo miłość nie uznaje śmierci, jak bardzo w nią nie wierzy. Dlatego Rysiu też nie uwierzył. Zresztą ona kochała mu robić psikusy. Przecież pamiętamy jak był zazdrosny o motor;) I ten płaczący Wanki z zapuchniętymi oczami. Chyba to był najjaśniejszy sygnał, że to się dzieje tak bardzo naprawdę, bo ten opis sprawił, że ja go widziałam ryczącego, co jest w gruncie rzeczy niemożliwe, bo Wank to przecież największy pajac na świecie i ja go tylko w radosnych kolorach widzę. Co jeszcze bardziej uwydatnia twój talent. Zresztą co go nie uwydatnia? Dobra, nie lubię pytań retorycznych.

    "Przecież Katrina musiała mieć czas, żeby zaprojektować im dom tam u góry". Tym zdaniem to już mnie poraziłaś na dobre i tak długo sobie myślałam. Bo nie dość, że w tym była ta nadzieja, że to jeszcze nie koniec, to w dodatku pokazałaś to z takiej normalnej, ludzkiej perspektywy. Że tam też będą mieć dom, ten o którym Richie tak myślał z uśmiechem, a do którego na tej cholernej ziemii nie zdążyli się wprowadzić.

    I jeszcze coś na koniec, nie o tym smutnym końcu, tylko o wszystkim tutaj. Ja sobie tak długo patrzyłam na to rodzące się ich uczucie jako na taką nierealną bajkę, którą czytam ku pokrzepieniu serc. Bo przecież w świecie realnym nie ma takich Rysiów, takich facetów, którzy rozumieją nas bez słów i nigdy przenigdy nas nie zostawią, ani nie zawiodą. A teraz jak to sobie przeanalizowałam tak od pierwszej do ostatniej kropeczki, to stwierdzam, że mój sposób myślenia być bardzo naiwny. Chyba tu nie chodziło o nierealność. Bo żadne z nich same w sobie nie było świetlaną postacią z baśni. Oboje mieli dużo wad, których przed nami nie ukrywałaś. To razem stworzyli ten cud jakim stało się ich życie i tą niezwykłą harmonię, której nie mogła zaburzyć nawet jej śmierć. To nie był jakiś fart czy los tylko ciężka praca w dogadywaniu się i w takim bliskim poznaniu drugiego człowieka, aby nie rozróżniać go już od siebie samego. I to jest możliwe, możliwe w realnym życiu. Pod warunkiem, że znajdą się te dwie osoby i obie będą walczyć ramię i w ramię. Bo pojedynczy "chętny" takiej walki nie wygra.

    Kocham Cię strasznie, wiesz<3 I Richiego z Kat i nawet tego Wanka, który w końcu się wciąż nie ożenił. I już nie płaczę, bo przecież nadal będę mieć Ciebie i Rysia tylko już pod innym adresem.
    OK, przymykam się nareszcie;D I tak bardzo dziękuję<3 No i proszę, nawet nasze rozmowy o Rysiu mogą się na coś przydać.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ech. Co ja mam Ci tu napisać?
    Nie będę kłamać, że spodziewałam się szczęśliwego zakończenia, zwłaszcza po tym, gdy mi ostatnio napisałaś, że tak słodko nie będzie.
    Zwłaszcza, po tym nieodebranym telefonie... Jakoś to było niepokojące.

    Boziu, jakoś ostatnio za dużo śmierci jest obecnej. Nawet odejście bohaterów opowiadania mnie dotyka. No bo jednak śmierć zawsze będzie śmiercią. Zawsze będzie wywoływała skrajne emocje, niezależnie kogo dotyczy.
    I zawsze zastanawiam się, co czują osoby, które były blisko związane z ta, która odeszła. Podziwiam je za to, ze radzą sobie, raz lepiej, raz gorzej, ale radzą. I Rysio jest tego idealnym przykładem. To ostatnie zdanie, ze Katrina musi zaprojektować ich dom tam na gorze, wywołało u mnie płacz. Pogodził sie ze śmiercią, ale nigdy nie zapomni. Zawsze bedzie czekał na to, aby znowu ja zobaczyć. Ale bedzie cierpliwy.

    Ale poza Rysiem jest jeszcze Wank. Ten wiecznie uśmiechnięty, optymistyczny głupek. A tu pokazujesz go zupełnie załamanego. Tak zupełnie bezradnego. W obliczu takiej tragedii wszyscy stają sie mali, wszyscy przestraszeni i wybici z codziennej rutyny. I jego osoba to idealnie pokazuje.

    Nie muszę Ci mowić, ze piszesz genialnie, bo wystarczy, ze Cie o tym w mailach cały czas probuje przekonać. Ale Ty mały uparciuchu musisz w to w końcu uwierzyć.
    Bo to nie było zwykle opowiadanie. Ukazało nam, ze życie, nieważne jak kolorowe, w każdym momencie moze sie zmienić. I trzeba sie z tym pogodzić, żyć dalej.
    Dziękuje Ci za to, dziękuje, ze jestes i dalej piszesz. I jestem dumna, że skończyłaś to opowiadanie, bo ono wiele znaczyło.
    Kocham Cie maluszku <333

    OdpowiedzUsuń
  4. Po przeczytaniu poprzedniego rozdziału pomyślałam sobie, że taka sielanka raczej nie będzie trwała długo. Bo Wy wszystkie jesteście takie okropne dla tych swoich bohaterów, że nie ma nawet co liczyć na happy endy! :p Mimo wszystko nie spodziewałam się takiego końca. Prędzej spodziewałabym się, że oboje pochłonięci karierą, w końcu się od siebie odsuną. Trochę mi wstyd, że tak myślałam, no ale patrząc na ich temperamenty takie rozwiązanie wydawało mi się możliwe. Do tego jeszcze ten pierwszy akapit jakoś utwierdził mnie w tym przekonaniu. Widać myślimy z Ryśkiem tak samo :p No niestety, jak się później okazało, chyba wolelibyśmy żeby ona jednak miała jakieś ważniejsze sprawy na głowie. Posprzeczaliby się trochę, a może nawet bardzo, ale chyba nie rozstaliby się z tak błahego powodu... No ale to moje gdybanie już i tak nie ma sensu, więc sobie daruję.
    Wiesz, najbardziej to mnie tu za serce chwycił Wank. Bo on mi się ani trochę nie kojarzy ze łzami i smutkiem. Dla mnie to był zawsze taki opowiadaniowy błazen, który pojawia się żeby historię osłodzić, a czytając o tym w jakim stanie jest tutaj, sama się popłakałam jak bóbr.
    Zakończenie może i jest smutne, ale za to wydaje się prawdziwsze. Zresztą cała ta historia urzekła mnie właśnie swoim realizmem. Nie wymyślałaś tu żadnych cuda wianków, tylko po prostu przedstawiłaś życie takie jakie ono naprawdę jest. Pełne wzlotów i upadków i nie zawsze ze szczęśliwym końcem. Chociaż ostatnie zdanie, które tu napisałaś daje jakąś nadzieję, że ich rozłąka nie jest na zawsze i, że to szczęście jeszcze kiedyś będzie im dane.
    Teraz czekam na Twoje nowe dzieło, bo widziałam, że zapowiada się ciekawie ;) Trzymaj się :*

    OdpowiedzUsuń
  5. Ty wiesz łobuzie jak mi jest przykro, że to się tak skończyło.
    No bo zupełnie niczego nieświadoma wchodzę sobie w sylwestrowy poranek widząc, że pojawił się nowy post, zjeżdżam na sam dół, by przeczytać dopisek do posta i od razu było mi przykro, że to już ostatni post tutaj i że ta opowieść właśnie tak się kończy. Nie łudziłam się już wcale, gdy Rysiu nigdzie nie mógł dostrzec Katriny. Jakie to było okrutne. Jednego dnia zdobył coś, o czym marzy każdy skoczek narciarski, jednocześnie tracąc najważniejszą dla niego osobę. I te plany wspólnego zamieszkania w ich wymarzonym domu, które w jednej chwili zawaliły się jak domek z kart. I jeszcze ta końcówka, gdzie on w pewnym stopniu jest już pogodzony z jej stratą, ale wierzy, że ona nadal przy nim jest i nad nim czuwa. Mimo tego zakończenia nadal Cię uwielbiam, a to opowiadanie jest jednym z najlepszych jakie przeczytałam. I nawet nie próbuj się kłócić, bo taka jest prawda i basta. I jeszcze taka malutka prośba na koniec: nie rań już więcej Rysia, no chyba, że mówimy o wizycie u fryzjera, to w tym wypadku możesz.
    Buziaki :*

    OdpowiedzUsuń
  6. Nice blog and thanks for share your a good piece of content with us.Please check out my site also Website developer.I hope you like my site.

    OdpowiedzUsuń