środa, 31 grudnia 2014

A z serca nie da się tak po prostu umknąć, zwłaszcza kiedy ma się to serce na wyłączność.

dziewięć miesięcy później

Ostatni konkurs sezonu układał się dla niego niemal idealnie. Zwycięstwo, dające mu jednocześnie Kryształową Kulę, było na wyciągnięcie ręki.
Na wyciągnięcie ręki nie było niestety Katriny. Jej telefon nie odpowiadał, a on był coraz bardziej zirytowany. Chyba miał prawo wymagać, by jego własna żona towarzyszyła mu w najważniejszym jak dotąd momencie sportowej kariery. Nawet nie chodziło o to, że on był przy niej, gdy odbierała te wszystkie swoje prestiżowe architektoniczne nagrody, po prostu obiecała mu, że w niedzielę się pojawi. Przełknął jakoś fakt, że miała ponoć zbyt ważne zajęcia, by przyjechać do Planicy razem z nim na cały weekend, ale w niedzielę miała być.
I choć miała czasami różne szalone pomysły, to nigdy nie złamała danego słowa. Nigdy go nie zawiodła. I dlatego w końcu się uspokoił, bo był przekonany, że pewnie pląta się gdzieś w okolicach skoczni, by go nie rozpraszać. Aż uśmiechnął się do siebie wyobrażając sobie jak to rozpraszanie mogłoby wyglądać. I szykując się do ostatniego w tym sezonie skoku, snuł plany na najbliższe miesiące, gdy już wprowadzą się do tego cudu architektonicznego, który miał stać się ich domem.
I niesiony tym rozpierającym go wewnętrznym szczęściem nie miał kłopotów z wygraniem konkursu, bijąc przy tym rekord Niemiec w długości lotu. A potem były już tylko chwile pełne niekończących się gratulacji i ogromnego wzruszenia.
I dopiero gdy został w końcu wypuszczony przez dziennikarzy, zorientował się, że ciągle nie spotkał Katriny. W sumie nic w tym dziwnego, bo nie była skłonna wyrywać się przed szereg i upubliczniać tego, co ich łączyło.
Z rosnącym podekscytowaniem szedł w kierunku niemieckiego domku, gdzie spodziewał się znaleźć ukochaną, zapewne w towarzystwie brata i jego narzeczonej.
W pierwszej chwili nie uświadomił sobie nawet, że coś jest nie tak. Z szerokim uśmiechem szedł w stronę Wanka i Claudii, którzy siedzieli na schodkach przed hangarem.
Ale po chwili dostrzegł, że Andi chował twarz w dłoniach, a Claudia chyba próbowała go pocieszyć, choć sama nie potrafiła pohamować łez.
Odstawił swoje trofea i przykucnął przed przyjacielem, nie mając pojęcia jak się zachować. Położył więc po prostu dłoń na jego kolanie, a gdy Andreas podniósł wzrok, zrozumiał jak bardzo poważna jest sytuacja.
Bo ten wiecznie roześmiany, pogodny, przepełniony optymizmem dobry duszek całej ich drużyny, a może nawet całego skocznego świata, wyglądał jakby jego własny świat właśnie się zawalił.
Jego oczy były przekrwione od płaczu, drżały mu wargi, a po chwili cały zaczął się trząść. Richard wpatrywał się w niego z narastającym przerażeniem, nie mogąc sobie wyobrazić co tak bardzo załamało jego przyjaciela.
W żaden sposób nie wiązał tego jednak z sobą, nawet gdy Wank wyjąkał z siebie:
- Ona nie żyje, Richie.
Patrzyli sobie w oczy przez bardzo długą chwilę, aż w końcu Claudia uświadomiła sobie, że Freitaga w ogóle nie dotarły słowa Andreasa.
- Tak bardzo mi przykro, Richie. - powiedziała najdelikatniej jak potrafiła. - Miała wypadek na autostradzie w Austrii.
- Co ty pieprzysz, Claudia? - warknął na nią.
- Jakiś pieprzony tir zmiażdżył jej auto. - Wank zaciskał dłonie w pięści, patrząc pustym wzrokiem przed siebie.
- No świetny żart. To skoro już porobiliście sobie jaja, to powiecie mi gdzie ona jest? - wstał, zupełnie nie przyjmując do wiadomości oczywistych już faktów.
- Ona nie żyje, kurwa. Moja mała siostrzyczka nie żyje. - słysząc jakim tonem Andi wypowiedział te słowa, Richard zrozumiał, że to nie jest jeden z genialnych pomysłów Katriny na to by go wkręcić.
A to znaczyło, że Katrina...
Nie był zdolny do jakiegokolwiek świadomego ruchu, bezwaładnie opadł na kolana. Widział jak przez mgłę, słyszał jakby był pod wodą... Docierał do niego zniekształcony głos Claudii, jednak nie rozróżniał słów, nie rozumiał ich znaczenia.
Bo znaczenia na tym świecie nie miało już nic. Żadne słowa nie mogły już nic zmienić. Skoro Jej już nie było, on nie miał już nic. Stracił to, co nadawało sens jego życiu. Od blisko dwóch lat opierał na Niej praktycznie wszystko. I nigdy się nie zawodził, bo tak jak on dla niej, tak ona dla niego była gotowa zrobić wszystko.
A może za bardzo Jej ulegał? Może gdyby zmusił Ją, by pojechała do Planicy razem z nim... Gdyby choć raz postawił na swoim, byłaby tu teraz z nim. Ale jak zawsze zmiękł pod wpływem Jej spojrzenia i tylko siebie mógł teraz obwiniać.
To on zawiódł, zawiódł Ją, siebie... przecież Jej obiecał. Obiecał, że już nikt Jej nie skrzywdzi, że będzie szczęśliwa. Naprawdę w to wierzył, chciał dać Jej wszystko, a teraz przez niego nie żyła.
Przecież gdyby nie była jego żoną, nie jechałaby dzisiaj do Planicy. Nie znalazłaby się na tej pieprzonej autostradzie pod tym pieprzonym tirem.
Ale trudno było mu się obwiniać, bo wiedział, że Ona nigdy by mu na to nie pozwoliła. Miał wrażenie, że słyszy jak Ona mówi, że tak po prostu miało być i że to nie wokół niego kręci się świat. Zawsze mu powtarzała, że za bardzo wszystko bierze do siebie, że zawsze szuka przyczyny, zawsze chce mieć wytłumaczenie.
Jednak ten racjonalny tok myślenia nie przeszkadzał mu w wierze, że Ona zawsze będzie przy nim.
Tak jak była z nim od chwili kiedy Ją poznał.
Najpierw w jego głowie. W każdej jego myśli. Ale myśli są ulotne.
Później w sercu. A z serca nie da się tak po prostu umknąć, zwłaszcza kiedy ma się to serce na wyłączność.
Niektóre komórki jego serca odeszły wraz z Nią. Ale to serce ciągle biło i było gotowe do dalszego życia.
W końcu Katrina musiała mieć trochę czasu, by zaprojektować im dom tam na górze.



***



Wiem, co powiecie. No przecież wiem, jestem zła, okrutna i w ogóle. Może i tak. Ale życie daje po dupie i nigdy nie jest dokładnie tak jak chcemy.
W każdym razie kończy się dla mnie jakaś epoka, nie będę tego ukrywać. Chyba jedyne opowiadanie, które przemyślałam zanim zaczęłam się nim z Wami dzielić. Nie wyszło idealnie, bo mi nigdy nie wychodzi, ale po półtora roku patrzę na nie z czymś na kształt dumy. Oczywiście związanej bardziej z tym, że je skończyłam niż z czymkolwiek innym, ale zawsze coś.
Wiadomo komu to opowiadanie było dedykowane. W jakiś sposób wierzę, że to właśnie Ona pomogła mi wytrwać z nimi do końca. Do końca, którego by nie zaakceptowała, gdyby miała okazję go przeczytać. Ale nawet Jej nie obiecywałam tu happy endu.
Dziękuję Wam wszystkim za komentarze i za czytanie. Dziękuję, że byłyście i że jesteście. Każde zdanie pod postem wiele dla mnie znaczyło.
Nie lubię wyróżniać, ale w przypadku tego opowiadania muszę. Szczególnie dziękuję Sylwii i Stelli.
Sylwii po prostu za to, że jest przy mnie zawsze. Za każde słowo, które do mnie skierowała. Bo wiem, Skrabie, że to, co mówisz jest dla Ciebie prawdziwe. A ja sobie dalej będę uparciuchem. Ale Twoim.
Stelli za to, że tak szczególnie ich sobie upodobała i nigdy nie dałaby mi spokoju, gdybym nie opublikowała tego do końca. I za nasze rozmowy o Rysiu, które czasami nie są zbyt mądre, ale naprawdę mają właściwości motywujące i naweniające.
A teraz cóż, zanim ten dopisek dorówna długości temu u góry, mówię Wam oraz tej historii papa. Życzę Wam, dziewczynki, w Nowym Roku czego tylko dusza zapragnie. Sobie życzę, żebyście miały dużo weny, żebyście mnie dalej lubiły i żebyście dalej były ze mną i nowym Rysiem, bo gdzie ja znajdę takie czytelniczki jak Wy? Przecież Wy jesteście najlepsze.
ty-nie-wiesz.blogspot.com

wtorek, 23 grudnia 2014

Na zawsze.

Ich życie stawało się coraz bardziej ustabilizowane, choć nie nudne. Po prostu gubili się w szarej codzienności, naznaczonej dodatkowo obowiązkami zawodowymi i studenckimi. Nie było łatwo i kolorowo. Balansowali na granicy, której przekroczenie mogłoby zrujnować wszystko to, co wspólnie osiąnęli.
A jednak nie było takiej przeciwności losu, która zmusiłaby ich do przekroczenia tej granicy. Bo nawet w najtrudniejszych chwilach mieli świadomość, że mają siebie i że nie mogą sprawić zawodu tej drugiej osobie. Niejednokrotnie walczyli o swój związek w pojedynkę, ale zawsze wychodzili jako zwycięzcy, zawsze razem.
Przebrnęli jakoś przez trudny dla niego sezon, wypaczony przez kontuzję. Nie było jej łatwo szczególnie po olimpiadzie, z której wrócił mimo wszystko rozczarowany i rozgoryczony, a ona nie umiała się nie cieszyć z tego, że jej brat był w złotej drużynie.
Brat, o którym on ciągle nie wiedział. Ona w Święta poznała całą jego rodzinę, zdobywając ich serca tak jak jego. W jego rodzinnym domu czuła się lepiej niż kiedykolwiek we własnym. Freitagowie stanowili taką rodzinę o jakiej ona zawsze marzyła. Prawdziwe ciepło, wzajemny szacunek i wsparcie w każdej decyzji, w każdym przedsięwzięciu, we wszystkim.
A jednocześnie coraz bardziej traciła kontakt z Andreasem. Przez własną głupotę, ośli upór i z całą pewnością nieuzasadnione obawy. Ale nie potrafiła tak po prostu powiedzieć Richardowi, że jest siostrą jego najlepszego przyjaciela.
Nawet nie zorientowali się kiedy nadeszła kolejna wiosna, o wiele cieplejsza niż ta zeszłoroczna, kiedy się poznali.
Te kilka miesięcy, które mogli spędzić tak naprawdę razem. A ona nawet nie spodziewała się tego, co on zaplanował.

Ta sobota rozpoczęła się jak każda inna, wstali o świcie, przepychali się w łazience, zjedli lekkie śniadanie i w dobrych humorach wyszli pobiegać. W weekendy pozwalali sobie na dłuższe trasy, bez większego pośpiechu przemierzali uśpione jeszcze miasto. Richie już bez problemów wytrzymywał jej tempo, jednak nie rozmawiali podczas biegu, skupiając się tylko i wyłącznie na aktywności fizycznej. Pod tym względem w ciągu roku ich znajomości nic się nie zmieniło.
Z reguły po powrocie do domu Katrina brała się za sprzątanie, a on udawał, że jej pomaga. Tym razem uprzedził ją, że dzisiejszy dzień spędzą w mieście.
Gdy tylko wyszli z domu, zaczęła odnosić wrażenie, że Richie oszalał. Uparł się, że to on będzie prowadził i zaparował przed galerią handlową z dziwnie zadowoloną miną. Było to o tyle alarmujące, że odkąd byli razem to jej powierzał wszelkie zakupy od spożywczych po odzieżowe, jedynie buty kupował sobie sam czy też dostawał je od sponsora.
Nie ukrywała zdziwienia, gdy z niesłabnącym uśmiechem zapłacił za przecudowne, srebrne sandałki na niewysokim obcasie, a potem za dwie sukienki, które nawet pomógł jej wybrać.
I stał przy niej cierpliwie, gdy nasycała oczy widokiem biżuterii, której cena pewnie zwaliłaby ją z nóg. Co więcej, dopytywał nawet, które błyskotki najbardziej jej się podobają. Z namysłem wpatrywał się w platynowy pierścionek, który określiła jako dziewiąty cud świata, jako że ósmym był sam Richie. Uśmiech na moment zniknął z jego twarzy, popatrzył na nią z rzadką u niego powagą.
- A jeśli kupię ci ten pierścionek to zostaniesz moją żoną?
- Richie, czy ty...
- Tak, tak, oświadczam ci się. Znaczy tak jakby. Kurdę, no po prostu powiedz tak.
- No jasne, że tak, głuptasie.
Pociągnął ją do salonu jubilerskiego i gdy tylko dobrała rozmiar pierścionka, zmusił ją, żeby wyszła. Po chwili dołączył do niej i wsunął jej pierścionek na palec. Wybuchnęła głośnym śmiechem, uświadamiając sobie jakie to dla niego typowe, że nawet nie wpadł na to, że wypadałoby uklęknąć. Ale chyba właśnie dlatego tak bardzo go kochała.
Pojechali do domu, gdzie po raz kolejny przymierzyła swoje dzisiejsze zdobycze. Przeglądała się w dużym lustrze przy drzwiach ubrana w białą, zwiewną sukienkę do kolan, która tak bardzo spodobała się Richiemu.
Freitag właśnie wpadł do jej mieszkania, ściskając w dłoni marynarkę i wyciągnął ją na korytarz. Zaczynała się bać tego, co on wyprawia, tym bardziej, że nie odezwał się ani słowem i ignorował wszystkie jej pytania. A potem wjechał na parking przy budynku, który był odpowiedzią na każde z tych pytań.
Wyłączył silnik i przez chwilę milczał, jakby walcząc z własnymi myślami.
- Myślałem nad tym dość długo... wiem, że nie chcesz mieć kontaktu ze swoimi rodzicami, więc pewnie głupio byś się czuła przy całej mojej rodzinie, dlatego... załatwmy to sami. Jeśli naprawdę tego chcesz i jesteś gotowa.
Kiwnęła tylko głową, nie mogąc wydusić z siebie słowa. Nie potrafiłaby w żaden sposób wyrazić swojej wdzięczności za to, co dla niej właśnie zrobił. Ale wiedziała, że on wie. Rozumiał o wiele więcej niż mu mówiła.
Otworzył jej drzwi i wyciągnął do niej rękę. Obojgu udzielał się stres, to było nieuniknione. Wystarczyło jednak, by na moment skrzyżowały się ich spojrzenia i by posłali sobie słabe uśmiechy, wszystkie nerwy odeszły na bok. Liczyli się tylko oni.
Urzędniczka już na nich czekała i poprosiła o dowody.
- A zatem pan Richard Freitag i pani Katrina Wank? - zajęta wypełnianiem dokumentów, nie mogła zobaczyć miny pana młodego.
Richie powoli przeniósł wzrok z urzędniczki na Katrinę, która uśmiechnęła się jak dziecko, które nabroiło, ale wie, że uniknie konsekwencji. On tylko pokręcił głową, bo urzędniczka była już gotowa, by rozpocząć ceremonię.

Po wypowiedzeniu przysięgi małżeńskiej Richard nie odezwał się do Katriny ani słowem. Milczał przez całą drogę powrotną, milczał, gdy znaleźli się już w domu.
- Jesteś zły? - spytała, siadając obok niego.
Pokręcił głową, jednocześnie wybuchając śmiechem.
- Cholera, niezła jesteś, żonko. Teraz przynajmniej rozumiem, czemu unikasz skoczni i moich kumpli.
- Chciałam ci powiedzieć...
- Wiesz, że on nas zabije? On uwielbia imprezy, a my pozbawiliśmy go wesela siostry.
- Jakoś to przeżyje. - wskoczyła mu na kolana. - W końcu nasze szczęście jest najważniesze, prawda?
- Ma pani rację, pani Freitag. - pocałował ją czule. - Pięknie brzmi, co?
- No jasne. - zaśmiała się.
- Jesteś moja, diabełku. Już na zawsze.


***


Nawet nie wiem co teraz napisać.
Przepraszam. Za moją nieobecność, za brak rozdziałów, za brak komentarzy. Za wszystko. Czeka mnie mozolny powrót, ale jeśli mam dla kogo wracać...
Wiecie, tyle razy już pisałam o jednej, wyjątkowej osobie... Ona ciągle przy mnie jest. I to wszystko dla Ciebie, malutka. Dzięki.
Wesołych Świąt.
A co do tego nowego, czego się nie dało ukryć... To chyba właśnie od tego zacznę mój powrót.

niedziela, 13 kwietnia 2014

Obiecuję...

Zaczynał się powoli przyzwyczajać, że jest pasażerem własnego samochodu, a nie jego kierowcą. I bez słowa zapłacił wszystkie mandaty, które znalazł w skrzynce pocztowej, odkąd dał Katrinie kluczyki. Wątpił, by ona w ogóle miała świadomość, że istnieje coś takiego jak ograniczenie prędkości. W końcu dla niej nie ma żadnych ograniczeń, więc nic dziwnego, że nie obchodzi ją coś tak trywialnego jak kodeks drogowy. Jedyne pocieszenie było takie, że przynajmniej pasy zapina.
Cel podróży był nadal Richardowi nieznany. Wszelkie pytania Katrina zbywała wzruszeniem ramionami, więc tylko tablice na autostradzie stanowiły dla niego jakiś wyznacznik tego gdzie się znajdują.
Przyglądając się mrużącej oczy dziewczynie, przypomniał sobie, że zapytał ją kiedyś w jakim miejscu najbardziej chciałaby się znaleźć. Odpowiedziała mu bez chwili zastanowienia, że marzy o przejechaniu Włoch wzdłuż i wszerz. Uśmiechając się pod nosem, założył jej swoje okulary przeciwsłoneczne i odchylił swój fotel do tyłu, żeby się na chwilę zdrzemnąć.
Katrina uwielbiała jeździć nocą. Niemal puste drogi aż się prosiły o to, by docisnąć pedał gazu, co zresztą bez oporów robiła. Nie przeszkadzało jej, że Richie zasnął, była z tego raczej zadowolona. Prowadzenie samochodu było dla niej jedną z najprzyjemniejszych rzeczy pod Słońcem i cieszyła się, że nic nie zakłóca jej rozkoszy jazdy.
Choć gdyby Freitag nie spał, nie miałaby nic przeciwko pogawędce o wszyskim i o niczym, jednej z tych, które prowadzili z wielką pasją. Uwielbiała ten jego przedziwny akcent, jego śmiech i te zakichane dołeczki w jego policzkach. Uwielbiała to, że zawsze był przekonany, że to on ma rację i długo trzeba było go przekonywać, że wcale tak nie jest. Uwielbiała to, że mogła z nim porozmawiać o wszystkim, bez skrępowania, bez obaw, że ją źle zrozumie czy będzie oceniał.
Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że znaleźli się w punkcie kluczowym dla ich znajomości. Przekroczyli już niewidzialną granicę, ale ciągle jeszcze mogli zawrócić. Wciąż jeszcze na horyzoncie majaczyło się życie, które toczyli do tej pory. Była zdecydowana zostawić przeszłość za sobą, w końcu dojrzała do tego, by stworzyć poważny związek. Chciała po prostu być szczęśliwa. A przy Richardzie, nie wiadomo czemu, była. Choć tak naprawdę doskonale wiedziała skąd bierze się to szczęście.
Szczęście brało się z miłości. Z uczucia, którego nie potrafiłaby nikomu opisać ani wyjaśnić na czym polega. Ona po prostu to czuła, to było w niej i sprawiało, że każde zerknięcie w prawo wiązało się ze wzrostem poziomu endorfin w jej organizmie.
Może to co jest najwspanialsze w naszym życiu nie musi mieć definicji ani nazwy?
Może wystarczy, że po prostu jest?

Obudził go zapach mocnej, czarnej kawy. Katrina wręczyła mu plastikowy kubeczek, sącząc jednocześnie zawartość własnego. Spojrzał przez okno na mały zajazd, przy którym stali i nie zdziwił się na widok włoskich słów, z których kilka wyglądało znajomo, zapewne utkwiły mu w pamięci podczas pobytu w Predazzo.
- Zmęczona? - spytał, przenosząc wzrok z powrotem na Katrinę.
Pokręciła głową, jednocześnie ziewając. Roześmiał się cicho i przyciągnął ją na swoje kolana. Oparła się plecami o drzwiczki, a po chwili oparła głowę o jego klatkę piersiową. Głaskał ją po plecach, zastanawiając się jakiego obraźliwego słowa użyłby, by nazwać kogoś, kto rok temu powiedziałby mu, że właśnie w takiej sytuacji zrozumie czym jest prawdziwe spełnienie.
Bo właśnie teraz, gdy ta niezłomna, silna dziewczyna tuliła się do niego jak najdelikatniejsze stworzenie na ziemi, poczuł się w pełni spełniony. Właśnie w tej chwili Katrina uczyniła go prawdziwym mężczyzną, ofiarowując mu siebie nie w sensie fizycznym, ale w sensie mentalnym, sprawiając, że dorósł do tego, by być odpowiedzialnym nie tylko za siebie, ale także za nią. A może przede wszystkim za nią.

Spodziewał się różnych miast: Rzymu, Mediolanu czy Wenecji, ale Katrina nie byłaby sobą gdy go nie zaskoczyła. Trzymając ją za rękę, pozwalał jej oprowadzać się po Florencji. Była tu pierwszy raz, ale odnosił wrażenie jakby znała to miejsce lepiej niż Oberstdorf. Zaparkowała pod dworcem i prowadziła go pod katedrę Santa Maria del Fiore, opowiadając mu o gigantycznej kopule, która wieńczyła ten kościół. Nawet on uległ czarowi tego renesansowego cudu architektonicznego. Przeszli pod Baptysterium, gdzie poznał historię rzeźbionych w brązie drzwi, które były określane mianem wrót do raju. Rozbawił Katrinę do łez, gdy stwierdził, że jak dla niego to raj jest przed drzwiami, bo ona przed nimi stoi. Jednak prawdziwą komedię odegrali dopiero na Piazza della Signoria przy kopii Dawida Michała Anioła, którego Katrina nazwała ideałem renesansowego mężczyzny i żartobliwie dodała, że Richiemu brakuje do niego trochę wzrostu,na co Freitag palnął, że on przewyższa Dawida w pewnej konkretnej części męskiej anatomii.
Tym samym doprowadził do tego, że Katrina zrezygnowała z wizyty w Uffizi, bo uznała, że nie będzie w stanie spokojnie patrzeć na oryginalnego Dawida, po tym co usłyszała. Przeszli na drugi brzeg Arno przez Ponte Vecchio i skierowali się do ogrodów Boboli, gdzie odetchnęli chwię przed dalszą podróżą.
Zatrzymali się w małej nadbrzeżnej miesjcowości w pobliżu Livorno.
- Nie wiedziałem, że znasz włoski. - powiedział Richard, gdy znaleźli się już w pokoju, który, jak zauważył z niepokojem, miał balkon.
Katrina jednak grzebała w walizce, po czym oznajmiła mu, że idzie pod prysznic, a potem mogą się przejść na plażę. Spędziła w łazience kwadrans, po czym opuściła ją w czarnej sukience wiązanej na karku, odsłaniającej całe plecy.
Richie mógł po raz pierwszy zobaczyć jej tatuaż w całości. Był to olbrzymi smok zionący ogniem. W pewnym sensie pasował do osobowości Katriny, która była jakby panią żywiołów.
Gdy dotarli na plażę słońce powoli znikało z pola widzenia, tworząc na niebie niezapomnianą kompozycję barw. Katrina usiadła na piasku, więc usiadł za nią, pozwalając by oparła o niego swoje plecy.
W ciszy każde pogrążone we własnych myślach, podziwiali pierwszy wspólny zachód słońca.
Czas mijał, ale jednocześnie stał w miejscu. Jakby byli w innej przestrzeni, innej rzeczywistości. Tylko oni, plaża i te lekko spienione fale, w których słońce się przeglądało, a jednocześnie wciąż stopniowo kryło się w morskiej głębi.
Gdy skryło się całkowicie za horyzontem, a na niebie pozostał jedynie lekko fioletowy ślad jego obecności, Katrina odsunęła się od Richarda i objęła kolana ramionami. Odległość między nimi wynosiła ledwie kilka centymetrów, lecz sprawiała Richardowi niemal fizyczny ból. Wyciągnął rękę i zaczął wodzić dłonią po odsłoniętych plecach dziewczyny.
Nagle wyczuł pod palcami jakąś zmianę, jej skóra nie była w tym miejscu tak gładka jak w innych. Drgnęła, ale po chwili znów się rozluźniła, przerywając ciszę między nimi.
- Pamiątka po poprzednim związku. - powiedziała cicho i westchnęła. - Miałam szesnaście lat, on był dwa lata starszy. Mój ojciec nie mógł znieść tego, że przynoszę wstyd rodzinie, zadając się z takim, jak on to mówił, chuliganem. Im bardziej się wściekał, tym bardziej brnęłam w ten związek, a poza tym ja naprawdę wierzyłam, że ten chłopak nie jest taki. Ale był taki, był jeszcze gorszy niż mogło się wydawać. Zaczęło się od tego, że wymknęłam się w nocy z domu. Ojciec wpadł w furię, powiedział, że jak jeszcze raz to zrobię, to nie mam po co wracać. Posłuchałam go, wzięłam trochę pieniędzy i już mnie nie było. Na początku było całkiem nieźle, kupiliśmy bilety do Berlina, zaszyliśmy się w jakiejś rudzerze i leciało. Potem... potem zaczął ćpać. Nie bawił się w zwykłe przypalanie, od razu heroina. Kasa się kończyła, więc wpadł na genialny pomysł, żebym się sprzedawała.
Przerwała na chwilę, zdając sobie sprawę, że Richie łatwo tego nie przyjmuje. Bała się jednak na niego spojrzeć, bała się tego, co zobaczyłaby teraz w jego oczach. Wstręt? Pogardę? Litość?
- Postawiłam mu się. A potem obudziłam się w szpitalu, na odziale intensywnej terapii, z dwoma ranami od noża w plecach. Gdyby nie to, że mojemu bratu udał się trafić na mój ślad i że akurat tamtego dnia postanowił mnie odwiedzić, wykrwawiłabym się na śmierć.
Mogłaby jeszcze długo zagłębiać się w szczegóły, ale i tak powiedziała mu więcej niż komukolwiek innemu. Wstała i powoli ruszyła w kierunku hotelu. Chciała dać mu czas na poukładanie sobie tego wszystkiego i podjęcie decyzji co do losu ich związku. Ale on tego czasu wcale nie potrzebował. Dogonił ją i objął w pasie.
- Już nikt nigdy cię nie skrzywdzi. Obiecuję...


***


Z dedykacją dla mojej Sylwii za cały ocean wsparcia przy pisaniu tego rozdziału.

I przepraszam, ja wiem, tonę w zaległościach i nie wiem kiedy to się zmieni, więc nie obiecuję, że komentarze się pojawią. Choć będę się bardzo starać, myślę, że od wtorku zacznę nadrabianie. Wybaczycie?

piątek, 28 marca 2014

Nowe życie.

Chwile szczęścia u boku Katriny trwały o wiele krócej niż się spodziewał. Dziewczyna uparła się, by wracać do Niemiec jeszcze tej nocy, a już w ogóle nie chciała słyszeć o pozostaniu na zawodach i poznaniu jego kumpli.
Przekonywał ją wszystkimi możliwymi sposobami, ale była nieugięta. Postanowił odpuścić i tak do głębi ujęty tym, że przejechała taki kawał drogi tylko dla tych paru minut razem.
Dzięki temu uzyskał odpowiedź na te wszystkie pytania, które tak bardzo bał się zadać nawet samemu sobie.
Teraz był już pewien.
Ta pewność go uskrzydlała. Był niemal nieprzytomny, gdy wracał do hotelu po tym jak jego własne auto zniknęło z horyzontu.
Czuł się jak nowonarodzony, jak gdyby wszystko co było do tej pory nie miało żadnego znaczenia, a było tylko wstępem do prawdziwego życia, które rozpoczął, kiedy ujrzał Katrinę na tym parkingu.

Po Wiśle była na szczęście krótka przerwa, więc mógł choć na kilka dni wrócić do domu. Ściślej do mieszkania Katriny, bo u niej było jakoś wygodniej.
Początkowo oboje byli dziwnie skrępowani swoją obecnością, poruszali się w nowej rzeczywistości jakby po omacku.
Ale Katrina znów przejęła inicjatywę i po prostu przysiadła obok niego na kanapie, a potem oparła głowę o jego ramię jakby to była najzwyklejsza rzecz pod słońcem. Objął ją tym ramieniem, zyskując w zamian najpiękniejszy uśmiech jaki kiedykolwiek widział.
I było po prostu dobrze.
Tak cholernie, zwyczajnie dobrze.
Tak dobrze jak może być tylko wtedy, gdy dwoje ludzi znajdzie to, czego wcale nie szuka.
Nawet, gdy nazwanie tego jest dla nich za trudne.
Ale czasami jest tak, że słowa są zupełnie zbędne.
Czasami słowa nie są w stanie oddać tego, co tak naprawdę się dzieje.
Bo jak wyjaśnić drugiej osobie, że stała się centrum naszego świata?
Że dzień nie zaczyna się od wschodu słońca, a od jej uśmiechu?
Że deszcz to już nie opady z nieba, a jej łzy?
Że burza to nie błyskawice gdzieś w oddali, a nieporozumienie między nimi?
Jak opisać szczęście, które nie ma początku ani końca?
Słowa nie są w stanie sprostać wielu sytuacjom.
Ale wystarczy jedna wymiana spojrzeń i ta druga osoba już wie. Bo przecież jej spojrzenie wyraża dokładnie to samo.
Proste gesty niosą o wiele wymowniejszy przekaz niż miliardy wzniosłych słów.
On wcale nie musi wykrzykiwać miłosnych wyznań pod jej oknem, by ona wiedziała jak bardzo jest dla niego ważna.
A ona nie musi każdego dnia ubierać się jak księżniczka, by pokazać mu, że jej na nim zależy.
Nie wystarczy znaleźć kogoś, kto nas pokocha.
Żeby być szczęśliwym trzeba znaleźć kogoś, kto nas zrozumie nawet wtedy, gdy milczymy.

Gdy wrócił po konkursie w Einsiedeln zastał Katrinę z uśmiechem siedzącą przy wypchanej po brzegi walizce.
- No nie mów, że wyjeżdżasz teraz, kiedy ja mam trochę wolnego.
- Oj głuptasie. - podeszła do niego i zarzuciła mu ręce na szyję. - Razem wyjeżdżamy, coś nam się od życia należy.
- Aha. - już z wyraźną ulgą pocałował ją i poszedł do siebie, żeby się przepakować.
W zasadzie nie wiedział nawet gdzie ona zamierza jechać, ale to przecież nie miało znaczenia. Wrzucił do torby standardowe wyposażenie wyjazdowe i wrócił do niej, by przekonać się, że Katrina przynajmniej w jednej kwestii nie różni się niczym od innych kobiet.
- Skarbie, na ile my wyjeżdżamy?
- Na tydzień. - odpowiedziała mu z niewinną miną, po czym usiadła na walizce i z satysfakcją stwierdziła, że jednak uda się ją zasunąć.
- Szalona. - mruknął pod nosem, na tyle wyraźnie, by dotarło to do jej uszu.
Szarpnęła go za koszulkę, przyciągając go do siebie.
- Uważaj na słowa, Freitag. Bo będę musiała cię ukarać. - uśmiechnęła się, mrużąc przy tym oczy.
- Brzmi kusząco, ty moja szalona kobieto.
- Nie jestem twoja, baranie. - wpiła się w jego usta, przewracając go tak, że grzmotnął plecami o podłogę. - Możesz sobie pomarzyć.
- A żebyś wiedziała, że marzę. - poruszył znacząco brwiami.
- Ciebie powinni leczyć, Freitag. Ty jesteś naprawdę poważnie chory. - stwierdziła, układając głowę na jego klatce piersiowej. - Ale przynajmniej jesteś wygodny.
- Cóż to za pochwała z twoich ust. - położyć dłonie na jej biodrach. - A my tam będziemy mieć wspólny pokój?
- No jasne. Będziesz miał cały balkon dla siebie.
Roześmiał się, obracając jej słowa w żart, choć znając ją, mogła mówić zupełnie poważnie. Tak naprawdę przy niej niczego nie można było być pewnym. A on pokochał to życie na krawędzi, te pełne ironii dwuznaczne wypowiedzi, tą ciągłą huśtawkę nastrojów i wszystkie jej dziwactwa. Zakręciła jego światem tak, że chwilami nie nadążał, ale ani myślał rezygnować. I nie chodziło tylko o to, że nigdy się nie poddawał, po prostu zbyt wiele miał do stracenia. To ona była nagrodą w tym maratonie i zamierzał biec tak długo jak ona będzie go dopingować.


***

A macie, za to mi skończył się zapas rozdziałów... nieważne.
Jakby ktoś chciał to zapraszam na http://inna-konstelacja.blogspot.com/
Buziaki dziewczynki ;**

poniedziałek, 24 marca 2014

Czy byli już gotowi?

Kolejnym przystankiem Letniej Głupawej Przygody była Wisła. A Wisła wcale nie oznaczała czegoś dobrego, o nie.
Wisła była w Polsce, a Polska jak wiadomo jest rajem pod względem kibiców. I to kibiców w dużej mierze płci żeńskiej, w dodatku w młodym wieku.
Ale przede wszystkim były to naprawdę ładne kobietki i wszyscy skoczkowie z utęsknieniem wyczekiwali konkursów w Polsce. Z Richardem jak do tej pory było podobnie, jednak teraz, po ostatniej rozmowie z Katriną, wiedział, że ten weekend będzie prawdziwą męką.
Nawet nie zmrużył oka podczas podróży, gorączkowo zastanawiając się jak wykręcić się od wszystkich imprez i innych atrakcji, które tylko by go kusiły. Jeżeli wmawiałby im, że coś go boli, Wank z pewnością pognałby z tym do Wernera, albo uznaliby jeszcze, że coś mu naprawdę dolega skoro jest gotowy zostać w hotelowym pokoju zamiast zaszaleć.
Oderwał wzrok od okna i popatrzył na Wellingera, który był dzisiaj jakiś wyjątkowo cichy.
- Wszystko ok? - spytał go Richard.
- Chyba ja powinienem spytać. - młody poruszył znacząco brwiami i roześmiał się, ściągając na nich spojrzenie Wanka.
Richard wzniósł oczy do nieba i pokręcił głową, choć zdawał sobie sprawę z tego, że Wellinger, który znał go najkrócej, rozgryzł go bez trudu i raczej mu nie odpuści.
Andi miał jednak w sobie odrobinę litości i nie ciągnął tematu teraz, więc Richie wrócił do wpatrywania się w okno.
Prawie podskoczył, gdy jego telefon zawibrował, sygnalizując nową wiadomość. Katrina ostatnio coraz częściej szukała z nim kontaktu, co sprawiało mu dziką satysfakcję. Odczytywał właśnie smsa, będącego zapewnieniem, że świetnie się bez niego bawi i w ogóle jej go nie brakuje, gdy Welli trącił go w ramię.
- To ona?
- Cicho bądź, młody. - Freitag roześmiał się, puszczając do niego oko. - Potem ci powiem.
W końcu Welli wydawał się być w ich gronie najnormalniejszy, może dlatego, że był jeszcze młody i krótko przebywał w ich towarzystwie, a Richie potrzebował rozmowy o Katrinie z kimś, kto nie jest Wankiem.
Poza tym Wank był śmiertelnie obrażony o to, że Richard nie pojawił się na potajemnej imprezie, którą dla niego zorganizował w Hinterzarten. I nie dało mu się wytłumaczyć, że była tak potajemna, że Richie w ogóle się o niej nie dowiedział, dlatego nawet nie dodawał, że i tak by się nie wybrał.

Wisła przywitała ich słoneczną pogodą i tłumem na parkingu przed hotelem. Wellinger, który z reguły był dość cierpliwy w kwestii kibiców, teraz cicho westchnął pod nosem, bo liczył, że szybko uda mu się wyciągnąć z Freitaga co jest na rzeczy.
Jednak co się odwlecze, to nie uciecze, a wspólny pokój całkowicie uniemożliwiał ucieczkę.
Widząc spojrzenia, jakie Wellinger mu posyłał, Richard tylko się uśmiechał, aż w końcu rozłożył się wygodnie na łóżku i uznał, że pora się wygadać.
- Bo ja się chyba zakochałem, wiesz? - od razu przeszedł do sedna.
Wellinger przysiadł na skraju łóżka, wyczekując dalszego ciągu.
- Ona jest taka inna. Taka... a bo ja wiem, musiałbyś ją poznać, żeby zrozumieć. Nie ma chyba drugiej takiej.
- Wank to samo mówi o Claudii...
- No w sumie masz rację. Może to jest tak, że jak się zakochasz, to ta dziewczyna jest dla ciebie wyjątkowa? W każdym razie, to chyba na poważnie. Znaczy, nie jestem pewien jak ona, ale naprawdę mi zależy, wiesz?
Przerwał mu telefon, zdziwił się, że Katrina dzwoni, ale z drugiej strony się ucieszył.
- Możesz na chwilę wyjść przed hotel? - usłyszał, gdy tylko odebrał.
- No jasne, czyżby poważna rozmowa? - zaśmiał się, wychodząc z pokoju.
- Oj, po prostu wyjdź. - rzuciła, po czym się rozłączyła.
Freitag już miał do niej oddzwaniać, ale wyszedł właśnie przed hotel i zobaczył Katrinę, która opierała się o jego ukochany samochód.
Wpatrywał się w nią, nie mogąc uwierzyć w to, co widzi.
- No chodź tu, mistrzuniu. - uśmiechnęła się do niego.
Nie trzeba mu było dwa razy powtarzać, widząc, że wsiada do auta, obszedł je i zajął miejsce pasażera.
- Przyjechałaś tu moim samochodem. - bardziej stwierdził niż zapytał.
- Bo tęskniłam. - powiedziała cicho, nie patrząc na niego.
Bała się. Cholernie się bała tego, co zrobiła. Przejechała tysiąc kilometrów tylko po to, by spędzić z nim kilka chwil. I mogła się tłumaczyć tym, że uwielbia prowadzić, ale nawet siebie nie potrafiła już w ten sposób oszukiwać.
Ujął ją za podbródek i przekręcił jej głowę tak, by móc spojrzeć jej w oczy.
Patrzył w nie długo i intensywnie, jakby chcąc mieć pewność, że się nie przesłyszał.
A potem delikatnie przejechał kciukiem po jej wargach, jakby pytając o pozwolenie.
Nigdy wcześniej czegoś takiego nie robił, nawet w jej przypadku, ale ta chwila miała być inna.
Bo Katrina na to zasługiwała.
Widząc jego wahanie, przejęła inicjatywę i sprawiła, że ich wargi się złączyły. W tym pocałunku nie było nic z tych wcześniejszych. Teraz wszystko było już inaczej. Zdawali sobie sprawę, że zbaczają z wytyczonego szlaku, że wkraczają na niewydeptaną jeszcze ścieżkę, którą mieli od dzisiaj wspólnie kroczyć.
Razem.
On i ona. Ona i on.
We dwoje mieli teraz odkryć świat, który do tej pory wyśmiewali.
Tylko czy byli już na to gotowi?


***

No miał być w piątek, ale...
Dla Ciebie, Stelluś, mam nadzieję, że choć trochę Cię podniesie na duchu skarbie. <333

P.s. zaległości, zaległości, zaległości, wiem i przepraszam. Próbuję dojść ze sobą do ładu, a to nie jest proste.
Dziękuję Sylwuś, jesteś najnajlepsiejsiejsza, pamiętaj. <33

piątek, 14 marca 2014

Idealne zwieńczenie idealnego dnia.

Richard zaczynał mieć już serdecznie dosyć Wellingera, który bez przerwy za nim łaził. A nawet jeśli udało mu się na chwilę pozbyć tego upierdliwego gnojka, to w tym samym momencie gubił zasięg, więc nie mógł zadzwonić do Katriny.
Oliwy do ognia dolewał Wank, który wszędzie ciągnął za sobą Claudię.
Freitag nie był w stanie ukryć rozczarowania, gdy Katrina oznajmiła mu, że nie wybierze się do Hinterzarten. Rozczarowanie przekształciło się w złość, bo nie potrafiła mu podać choć jednego racjonalnego powodu swojej decyzji.
Wyglądało na to, że po raz pierwszy naprawdę się pokłócili. I to do tego stopnia, że wyjechał bez pożegnania.
Teraz jednak czuł, że przesadził. W końcu nie miał prawa jej do niczego zmuszać. Poza tym brakowało mu jej, chciał usłyszeć jej głos, jej śmiech, zamierzał ją przeprosić i pewnie już dawno by to zrobił, gdyby nie ten cholerny Wellinger.
Pogrążony w rozmyślaniach o Katrinie, nie dostrzegał, że młody robi mu przysługę, bo to na nim skupiała się uwaga tłumu i dzięki temu Freitag mógł sobie chodzić niemal niezauważony, chociaż na szczęście, a może i nieszczęście, miał swoje wierne fanki, które nie uległy urokowi Andiego. Rozdał więc kilka autografów i drugie tyle uśmiechów, stopniowo oddalając się od Wellingera.
W końcu w okolicy niemieckiego domku doczekał się chwili spokoju, wymienił porozumiewawcze spojrzenie z Freundem i wykręcił numer do dziewczyny. Odebrała dopiero po czterech sygnałach.
- Czego, łajdaku?
- No wiem, przepraszam.
- Już dobrze, głuptasie. Zadzwoń jak już wygrasz, pa.
Rozłączyła się, a on po prostu się roześmiał. Była naprawdę niesamowita, a w dodatku jego. No dobrze, może nie byli oficjalnie parą, ale komu do szczęścia potrzebne są jakieś deklaracje? Jemu wystarczała sama jej obecność, uśmiech, z którym otwierała mu drzwi, uwielbiał, gdy nagle wskakiwała mu na kolana i zaczynała całować jak w transie.
Tak właśnie się czuł, odkąd ją poznał. Pokazała mu zupełnie inny świat, ale nie była przewodnikiem, który z pasją opowiada o mijanych widokach. Ona po prostu szła przed siebie, nie sprawdzając nawet czy dalej idzie za nią. A on był wytrwały, bo wierzył, że gdy w końcu się zatrzymają, będą razem.
Póki co był pewien, że nie jest już tym chłopakiem, którym był jeszcze w sezonie zimowym. Dzięki Katrinie zrozumiał, co jest tak naprawdę ważne. Dotarło do niego, że seks nie jest dyscypliną sportu, elementem czegoś większego.
Czegoś, o czym ciągle bał się myśleć, czy może raczej nazwać, ale wiedział już, że to istnieje.
Co więcej, chyba sam tego doświadczał.
A więc niczym nie różnił się od Wanka.
Zaraz, była jedna mała różnica. On, w przeciwieństwie do Wanka, nie nosił zimowej czapki w środku lata.

Szczęście nie trwa wiecznie, o czym Richie przekonał się po kwadransie, gdy Wellinger pojawił się tuż obok niego. Freitag, udając, że go nie widzi, nie przerywał rozgrzewki, jednak zachowanie młodego było cokolwiek dziwne. Najpierw małpował każde ćwiczenie, które wykonywał jego starszy kolega, a później chyba próbował się ukryć za jego plecami, co było jawną głupotą, biorąc pod uwagę, że był o dziesięć centymetrów wyższy.
W końcu Richie nie wytrzymał i spojrzał w błękitne tęczówki, które budziły taki zachwyt u płci przeciwnej.
- Co się dzieje, Andi?
- No jak co, Hayboeck się na mnie krzywo patrzy. - Wellinger zrobił obrażoną minę, gdy brunet parsknął śmiechem.
- Oj, Andi. - poklepał go po ramieniu. - On się krzywi na mnie, a nie na ciebie, nie bój się.
Młody nadal wbijał w niego swoje błękitne ślepia, więc Richie westchnął, zerknął przez ramię i zaczął mówić dalej.
- Widzisz tą blondynkę, z którą Hayboeck wymienia ślinę? Niezła, co? - Andreas energicznie pokiwał głową, choć Freitag wcale na nie czekał. - No i przysięgam, że ja nie wiedziałem, że to jest jego laska, bo wiesz, lasek skoczków nie tykam. No i sióstr też, możesz spać spokojnie, chociaż ładniutkie masz siostry. Poza tym, ja już się nie interesuję kobietami. Nie patrz tak na mnie, ja po prostu skupiam się na jednej. Ale wracając do Maddy, to ta dziewczyna Hayboecka, no więc ja wtedy naprawdę nie wiedziałem, no i wiesz jak to jest, tłumczyłem ci. Podchodzisz z uśmiechem, rąsia na pupcię, głębokie spojrzenie w oczka, no i jak zatrzepocze rzęsami, to jest twoja. Dla zachowania pozorów wyciągasz ją na parkiet, tylko że jak masz pecha, to w tym momencie dostajesz prawym sierpowym prosto w szczękę. No a Hayboeck ma całkiem niezłe umiejętności bokserskie, jak mu ze skokami nie wyjdzie to może spróbować na ringu. W każdym razie od tamtej pory mnie chłopak nienawidzi i kształci się w zakresie zabijania wzrokiem, ale na szczęście jest kiepskim uczniem.
Wellinger wpatrywał się w Richarda cielęcym wzrokiem, więc tej drugi machnął ręką i poszedł do szatni, by w końcu założyć kombinezon.

Po konkursie Freitag był już pewien, że ma w życiu ewidentnego pecha, bo nawet na podium czekał na niego Wellinger. Był jednak zbyt przejęty swoim triumfem, by przejmować się młodym. Zanim jednak odmaszerował na dekorację, został wyściskany przez Freunda, a następnie Wank klepnął go w plecy tak, że miał wrażenie, że mu płuca wylecą. Uśmiechnął się do Claudii, która z niecierpliwością czekała z boku na swojego wielkoluda, po czym podążył za Wellim, który zaczynał wpadać w panikę na widok cisnących się w ich stronę dziewczyn.

Po konferencji prasowej ukrył się przed wszystkimi w jakimś ciasnym korytarzyku i zadzwonił do Katriny.
- No proszę, moja gwiazda znalazła dla mnie czas. - ziewnęła przeciągle do słuchawki.
- Zazdrosna jesteś?
- Chyba śnisz. Nawet za tobą nie tęsknię.
- Ranisz mnie.
- Richie... - zaśmiała się. - Nie powinieneś iść świętować? Z jakąś seksi blondyną?
- Pewnie powinienem. - mruknął. - Ale nie chcę.
- Jesteś impotentem?
- Katrina... sama się przekonasz. - uśmiechnął się, choć nie mogła tego zobaczyć.
- Grozisz mi?
- Przecież tego chcesz.
- No chcę, ale na moich warunkach.
- Słucham?
- Wypij grzecznie dwa piwa i idź spać. Pogadamy sobie jutro.
- Dobranoc, diabełku.
- Diabełki nie chodzą spać. Muszę korzystać póki cię nie ma. Pa.
Przez kilkanaście sekund słuchał dźwięku zakończonego połączenia, po czym schował telefon i z dziwnym uśmiechem wpatrywał się w ścianę. Bo albo mu się wydawało, albo przed chwilą Katrina przyznała, że na niego leci.
Idealne zwieńczenie idealnego dnia. I na dodatek nie natknął się na żadnego ze skoczków po drodze do pokoju. Walnął się na łóżka i marzył o tym, żeby wrócić już do Oberstdorfu.
Do Katriny.



***

Mówią, że jedna jaskółka wiosny nie czyni i trudno mi się z tym nie zgodzić. Chyba przedwcześnie zaczęłam się cieszyć. No nic, zmierzam do tego, że nie napisałam nic i nie zanosi się, żebym cokolwiek napisała, więc w ciągu najbliższych dwóch tygodni raczej nie ma się czego spodziewać.

No więc to u góry tam oczywiście dla Ciebie, Madziu, może Tobie się spodoba, mi raczej już się nie podoba.

piątek, 7 marca 2014

Czy oni się zmienili?

Spędzali ze sobą wolne chwile, dostosowując się do trybu życia tej drugiej osoby. W zasadzie to Richard podporządkowywał się temu, co robiła Katrina i to była jedyna słuszna droga prowadząca do celu. Sam już nie wiedział, co jest tym celem, ale to nie miało znaczenia. Chciał być przy niej, tak po prostu, zwyczajnie. Oczywiście, nadal marzył o seksie z nią, jednak stopniowo dokładał kolejne marzenia związane z tą dziewczyną. Marzenia, które trochę go przerażały.
Pewne było to, że się zmienił. Przez nią, dla niej, zmienił się.
Wkraczał w inną rzeczywistość, choć może zwyczajnie zaczynał dojrzewać.
Bez żalu rezygnował z dzikiej imprezy w otoczeniu chętnych, rozchichotanych blondynek na rzecz najzwyklejszego, spokojnego wieczoru w mieszkaniu Katriny, która nawet nie zaszczycała go spojrzeniem, choć czuła, że on nie odrywa od niej wzroku, bo uśmiechała się delikatnie mimo całkowitego skupienia.
Uwielbiał ją bez reszty zatraconą w życiowej pasji. Uwielbiał jej pewną rękę, kreślącą idealnie proste kreski. Uwielbiał jej zmarszczone czoło, gdy nie była pewna czy proporcje są odpowiednie. Uwielbiał jak dmuchała sobie w przysłaniającą lewe oko rudą grzywkę, która przeszkadzała jej w wyłapywaniu światła. Uwielbiał ołówki powtykane w ciasny koczek, w który upinała sobie włosy. Uwielbiał wielką dumę, z którą prezentowała mu najnowsze dzieło. Uwielbiał jak zaczynała mu radośnie wyjaśniać kierunek i grubość niemal każdej kreski, choć nic z tych przemów do niego nie docierało. Uwielbiał, gdy wybuchała śmiechem, kiedy przyłapywała go na tym, że wcale jej nie słucha.
Po prostu uwielbiał ją, Katrinę.
Może dlatego, że tak bardzo byli do siebie podobni. Bo Katrina nie wymagała od niego żadnych wyznań czy deklaracji, ani nie składała ich sama, a mimo to ciągle była niedostępna.
A jemu było z tym dobrze. Z nią było mu dobrze.
A sezon letni zbliżał się wielkimi krokami. Ciągnęło go do skakania, a jednocześnie wiedział, że trudno będzie mu spędzać wieczory z bandą wariatów, zwłaszcza, że ostatnio całkowicie ich olewał. Nawet z Wankiem nie chciało mu się gadać.
I nie zamierzał im mówić o Katrinie. Byliby gotowi pomyśleć, że całkiem ześwirował, co może i nie mijałoby się z prawdą, ale taka wiedza nie jest im do niczego potrzebna.
W połowie czerwca zaczął dostrzegać u Katriny dziwną nerwowość, co było zjawiskiem naprawdę niezwykłym. Rzucała ołówkami, szklanki wylatywały jej z rąk, a jego traktowała jak powietrze. Nie spodziewał się, że dziewczyna będzie się tak stresować przed uzyskaniem tytułu inżyniera, bo przecież w jej przypadku była to czysta formalność.
Starał się jak mógł, aby jej nie wkurzyć, ale czasami mu się nie udawało. Choć taka wyprowadzona z równowagi Katrina była niesamowicie pociągająca. I nie mógł się powstrzymać przed przyciągnięciem jej do siebie. Otaczał ją ramionami, tłumiąc w ten sposób jej pełne jadu słowa i uśmiechał się, bo w żaden sposób nie mogła tego zobaczyć.
W końcu jednak odebrała wymarzony dyplom, ale ciągle była niespokojna. Ona też nie potrafiła sobie wyobrazić jak to będzie, kiedy on wyjedzie.
Nie wiedziała czy ten ich dziwny układ ma jakiekolwiek szanse na przetrwanie.
A w dodatku bała się, że Freitag powie jej bratu coś, co uzmysłowi mu, że to z nią spędza czas. Nie chciała, żeby Andi się dowiedział, a już na pewno nie w taki sposób.
I wiedziała dlaczego tego nie chce.
Zaczęła traktować Richarda poważnie, choć nawet przed sobą było jej trudno to przyznać. A jednocześnie się bała, bo pamiętała jak skończył się jej ostatni związek.
Ale kto nie ryzykuje, ten nie ma, prawda?
Nigdy wcześniej nie doświadczyła czegoś podobnego. Ujmował ją ciągłymi staraniami, tym jak się z nią cackał, jak ulegał jej we wszystkim. Pozwalał jej dominować, choć tak naprawdę tylko czekał aż ona mu się podda. Nie wiedziała jak długo jeszcze będzie w stanie go dręczyć, coraz bardziej miękła.
Rozbrajał ją swoim uśmiechem i każdym najdrobniejszym gestem. Gdy ją przytulał, czuła się jak mała, krucha kobietka, którą nigdy nie była.
A teraz po prostu patrzyła jak z wielkim zainteresowaniem śledzi jakąś głupawą komedię, siedząc na kanapie w jej salonie. Stał się stałym elementem wystroju wnętrza jej mieszkania i bynajmniej nie zamierzała oddać go na aukcję staroci.
Usiadła obok i położyła stopy na jego kolanach, jednocześnie przerzucając kanał. Spojrzał na nią z rozpaczą w oczach, więc wróciła do poprzedniej stacji i zaczęła bezmyślnie wpatrywać się w telewizor.
Gdy tylko pojawiły się napisy końcowe, przysunęła się do Richarda i zrobiła nadąsaną minę.
A on po prostu ją pocałował.
Całował ją tak, jakby za minutę miał nastąpić koniec świata. I rzeczywiście, po minucie odskoczyli od siebie jak oparzeni na przeciągły sygnał docierający z kuchni.
- Lasagne zrobiłam. - uśmiechnęła się Katrina, powoli dochodząc do siebie.
Jednak, gdy poszła wyciągnąć danie z piekarnika, przeklinała w myślach ten cholerny obiad, który im przerwał.



***

Dla Was za to, że ciągle tu jesteście.
A następny równiutko za tydzień, obiecuję.

czwartek, 23 stycznia 2014

Wróciłem do Ciebie.

Werner ciągle był wściekły, więc w busie panowała grobowa cisza. Nikt nie chciał mieć z trenerem jeszcze bardziej na pieńku.
Każdy pogrążony był we własnym świecie. Jedni słuchali muzyki, inni dręczyli swoje laptopy, tylko Richard wpatrywał się w szybę, bo to nie wymagało żadnego wysiłku. Miał zbyt wiele do przemyślenia, by móc skupić się na nieznaczących rzeczach.
Wracał do Oberstdorfu.
Wracał do Katriny.
Od tamtej krótkiej wiadomości nie miał z nią kontaktu. Nie to, że nie próbował, ona po prostu nie odbierała telefonu.
Powoli zaczynał rozumieć, że stawał się szaleńcem. Pozwolił, by jego myślami zawładnęła jedna kobieta. Za tak niewybaczalny błąd będzie musiał zapłacić ogromną cenę. A jeśli... a jeśli stanie się Wankiem? Wstrząsnął nim dreszcz przerażenia.
Nie, aż tak źle nie będzie. Chyba. W końcu Wank jest wyższy, starszy i nie ma dołeczków. Nie ma szans by upodobnić się do Wanka.
Wank właśnie piał radośnie do telefonu. Dosłownie piał. Było to o tyle przerażające, że przecież mutację powinien przejść jakieś dziesięć lat temu. A co jeśli Richie straci swój seksowny głos i zacznie piać jak Wank?
Podczas gdy Wank piał nadal na temat zupy pomidorowej i gofrów z bitą śmietaną, Freitag zastanawiał się skąd wzięła mu się obsesja związana ze starszym kolegą.
Jednak ta obsesja, będąca raczej chwilowym kryzysem związanym z obawą przed stabilizacją życia, minęła tak szybko jak się pojawiła.
Pozostało za to inne niepokojące uczucie. Uczucie? Sam już nie wiedział. Przecież to mogło być zwyczajne pożądanie podsysane długim oczekiwaniem do rangi czegoś więcej.
I paradoksalnie dotyczyło osoby z Wankiem spokrewnionej, choć Richard nie miał jeszcze o tym pojęcia.

Wpadł do domu, rzucił swoje rzeczy na podłogę i pobiegł pod prysznic, a już niecały kwadrans później stał przed mieszkaniem Katriny.
Otworzyła niemal od razu, jednak nie rzuciła mu się na szyję z radości. Stała bez ruchu i patrzyła na niego, po czym bardzo powoli odsunęła się, pozwalając mu wejść.
Zatrzasnął drzwi i nie mówiąc ani słowa, przemierzył dzielącą ich odległość. I choć miał przeogromną ochotę całować ją do utraty tchu, pogładził tylko jej policzek wierzchem dłoni i otarł spływającą po jej policzku łzę. Niezdarnie przygarnął ją do siebie, wodząc ręką po jej karku.
- Powiesz mi co się stało?
- Martin... odszedł. - mruknęła w jego podkoszulek.
Zamarł na chwilę, odszukując w pamięci moment, gdy po raz pierwszy o nim wspomniała. Wiele razy chciał o niego zapytać jednak zawsze tracił przy niej głowę i marzył tylko o tym, by w końcu mieć ją, całą ją dla siebie na te kilka minut.
Z opóźnieniem dotarło do niego, że ona mówi dalej.
- ... i mechanik powiedział, że nie ma sensu wymieniać silnika, bo taniej kupić nowszy model.
- Martin to twój motor? - Richard osłupiał, a ona odsunęła się od niego i uśmiechnęła mimo łez nadal zdobiących jej policzki.
- A ty myślałeś, że co? Żaden facet nie był w stanie zaspokoić mnie tak jak on.
- Bo mi nie dałaś szansy. - wymknęło się Freitagowi.
Oboje zamarli, bo dopóki ich żądza tkwiła tylko w ich głowach mogli udawać, że jej nie ma. Teraz Richie złamał niepisaną umowę, wprawiając ich w stan, którego żadne z nich nie doświadczyło wcześniej, a było to zakłopotanie.
Katrina oddychała głęboko, walcząc z chęcią dania mu tej szansy. Wiedziała jednak, że poddałaby mu się całkowicie, a nie o to w tej zabawie chodziło. To ona miała mieć pełną kontrolę nad nim i nie potrafiła wyobrazić sobie odwrotnej sytuacji.
Z premedytacją otarła się o niego i podążyła do kuchni, z satysfakcją wsłuchując się w jego kroki. Gdy nalewała soku do szklanki, położył ręce na jej biodrach i szepnął jej do ucha:
- Kupię ci ten silnik.
- Nie. - odstawiła karton na blat i odwróciła się twarzą do niego. - Nie.
- Jakoś niespecjalnie odchodzi mnie twoje zdanie.
- A chyba powinno. - odepchnęła go od siebie.
- Słuchaj, oboje doskanale wiemy ile ten motor dla ciebie znaczy. Ja też mam do niego sentyment. - uśmiechnął się, przypominając sobie dzień, w którym się poznali. - Więc pozwól mi to zrobić. Jak chcesz możemy uznać, że go od ciebie odkupiłem w ten sposób, ale zachowasz kluczyki i będziesz mogła nim jeździć jak zawsze.
Wpatrywała się w niego z nieodgadnionym wyrazem twarzy. To była jedyna szansa, by zachować Martina przy życiu i głupotą byłoby jej nie wykorzystać, zwłaszcza wobec całkiem rozsądnego układu, który zaproponował Richie. Powoli kiwnęła głową, czując, że właśnie oddaje mu tym samym koszulkę lidera w ich grze.

***

Wracam, choć tak naprawdę nigdy nie odeszłam. To opowiadanie ciągle było we mnie, choć nie umiałam przelać tego na słowa. Cóż, zawsze kochałam tą dwójkę i zawsze chciałam doprowadzić ich historię do końca.
Trzymajcie kciuki, kochane.
Z dedykcją dla Ciebie, Stell A, chyba domyślasz się dlaczego.